[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ti tępego, zdziwionego spojrzenia. Jego rysy, zawsze ściągnięte i twarde, teraz zmiękły.
 Jest ranny?
 Tak  powiedział Tobadan.  Kolano. Plecy. Ale bez złamań, tak mi się wydaje.
 Miałeś szczęście  odezwał się na głos zimny umysł Satti. Mężczyzna patrzył na
nią przez chwilę, odwrócił wzrok, słabo poruszył ręką. Odiedin delikatnie przycisnął
jego ramiona do ziemi.
 Spokojnie. Czekaj. Satti, uważaj, żeby nie wstał. Musimy wyjąć tamtego. Zaraz tu
będą.
Obejrzała się w stronę jaskiń i ujrzała małe figurki pędzące ku nim przez śnieg.
Zajęła miejsce Odiedina, stanęła nad Pełnomocnikiem. Leżał bezwładnie na ziemi z
ramionami skrzyżowanymi na piersi. Od czasu do czasu dygotał gwałtownie. Ona tak-
że miała dreszcze. Zęby jej szczękały. Oplotła się ramionami.
 Pilot nie żyje  odezwała się. Nie odpowiedział. Zadrżał.
Nagle wokół nich zaroiło się od ludzi. Pracowali szybko i sprawnie. W ciągu paru mi-
nut przypięli Pełnomocnika do zaimprowizowanych noszy, unieśli go i ruszyli w stronę
grot. Inni nieśli zmarłego. Paru zgromadziło się wokół Odiedina i młodych maz. Cichy
szmer głosów wydawał się Satti niezrozumiały jak brzęczenie much.
Rozejrzała się w poszukiwaniu Longa i razem z nim przeszła przez półksiężyc pola-
93
ny. Do góry i jaskiń było dalej, niż się jej zdawało. Nad ich głowami krążyła leniwie para
geym. Słońce wisiało tuż nad górskim masywem. Ogromny cień Silong zabarwiał Zu-
buatn błękitem.
Jeszcze nigdy nie widziała nic, co by przypominało tutejsze jaskinie. Było ich wie-
le, bardzo wiele, setki, niektóre malutkie jak lisie nory, inne wielkie jak drzwi hangaru.
Tworzyły koronkowe wzory, zachodzące na siebie w kamiennej ścianie. Wokół każde-
go wejścia widniały mniejsze otwory, srebrzysty kamień lśnił w kontraście z czernią, jak
grona baniek w pianie lub mydlinach. Przy jednym z otworów stał mały płotek; zerk-
nęła na niego, przechodząc. Odpowiedziało jej spojrzenie ciemnych spokojnych oczu
w bielutkim pysku młodego minula. W7 wydrążonej kamiennej ścianie znajdowały się
prawdziwe stajnie. Bił od nich mocny, ciepły, roślinny zapach. Wejścia do grot zostały
poszerzone i zrównane z poziomem ziemi, jeśli to było konieczne, ale zachowały okrą-
gły kształt. Ludzie, z którymi szła, zniknęli w jednym z nich, dużym i kolistym. Wcho-
dząc w owe drzwi do góry, obejrzała się przez ramię. Niebo wyglądało jak promienny,
idealny krÄ…g w cmentarnej czerni.
7
Nie było to miasto z proporcami i złocistymi procesjami, brakowało świątyni, bicia
w dzwony, werbli i śpiewów. Było bardzo zimno, bardzo ciemno, bardzo biednie. I ci-
cho. Jedzenie, posłania, olej do lamp, kuchenki i grzejniki, wszystko, co umożliwiało ży-
cie w Aonie Silong, przywożono ze wschodu na grzbietach minuli lub ludzi, stopniowo,
w maleńkich karawanach, które nie zwracały na siebie niczyjej uwagi, a szły przez wie-
le miesięcy. W lecie mieszkało tu trzydzieści lub czterdzieści osób. %7łyli w grotach. Nie-
którzy przynieśli ze sobą książki, dokumenty, teksty Opowiadania. Zostali tu, by chro-
nić książki, które tu znalazły schronienie, dziesiątki tysięcy tomów sprowadzanych od
lat z wielkiego kontynentu. Zostali, by czytać i studiować, być z książkami, być w gro-
tach pełnych życia.
W pierwszych dniach pobytu w grotach Satti miała wrażenie, że śni sen o ciemności.
Same jaskinie były zdumiewające: nieskończone komnatybańki, łączące się ze sobą na-
wzajem, ciemne ściany, podłogi, sufity przechodzące jeden w drugi w tak mylący spo-
sób, że wydawało się jej, iż fruwa w powietrzu. Dzwięki odbijały się echem, nie sposób
było się zorientować, skąd dochodzą. I wiecznie zbyt mało światła.
Jej grupa rozbiła namioty w wielkiej komnacie. Spali, tuląc się do siebie, by się ogrzać.
W pobliskich jaskiniach stały inne gromady namiotów. Para maz wybrała dla siebie
trzymetrową dziurę w ścianie, niemal idealnie okrągłą, i urządziła sobie w niej prywat-
ne gniazdko. Kuchenki i stoły stały w dużej jaskini o płaskim dnie; oświetlały ją słonecz-
ne promienie, wpadające przez parę wysokich otworów. Wszyscy spotykali się w niej w
porze posiłków. Kucharze sprawiedliwie rozdzielali żywność. Zawsze trochę za mało, w
kółko to samo, słaba herbata, gotowana fasola, twardy ser, suche listki yoty, podobnej do
szpinaku i ostrej w smaku. Zimowe jedzenie, choć było lato. %7ływność dla korzeni, da-
jąca wytrzymałość.
Maz, uczniowie i przewodnicy pochodzili z północy i wschodu, wielkich górzystych
krajów i równin z centrum kontynentu  Amarezy, Doy, Kangnegne. Pochodzili z mia-
sta i byli o wiele bardziej uczeni i wyrafinowani niż ci, których znała Satti. Nauczeni in-
telektualnej, cielesnej i duchowej dyscypliny, spadkobiercy ogromnej tradycji, niewy-
95
obrażalnie wspaniałej nawet teraz, gdy została zniszczona i zakazana, wydawali się jak-
by pozbawieni własnej osobowości, choć biła z nich wielka godność. Nie udawali mę-
drców, ale nawet najżyczliwsi byli otoczeni rodzajem aury  Satti nie znosiła tego sło-
wa, choć go używała  narzucającej dystans. Byli łagodni, roztargnieni, pochłonięci bez
reszty opowiadaniem, księgami, skarbami jaskiń.
Następnego ranka po ich przybyciu powitali ich maz Igneba i Ikak, którzy zaprowa-
dzili ich do Biblioteki, jak ją nazwali. Pokazali im mapę jaskiń; numery na niej odpo-
wiadały numerom nagryzmolonym odblaskową farbą nad wejściami do poszczegól-
nych pomieszczeń. Osoba, która zgubiła się w skalnym labiryncie  co wcale nie było
takie trudne  mogła kierować się malejącymi numerami, dzięki czemu zawsze tra-
fiała do wyjścia. Mężczyzna, Igneba Ikak, miał elektryczną latarkę, ale jak wiele akań-
skich produktów, często się psuła. Ikak Igneba niosła lampę oliwną. Parę razy zapala-
ła od niej lampy wiszące na ścianach, by oświetlić jaskinie życia, okrągłe pomieszczenia
pełne słów, gdzie spoczywało w milczeniu ukryte Opowiadanie. Pod kamieniem, pod
śniegiem.
Książki, tysiące książek, oprawne w skórę, materiał, drewno i papier, manuskrypty w
rzezbionych i malowanych szkatułkach i wysadzanych klejnotami puzdrach, migoczą-
ce złotymi listkami urywki starych pism, zwoje w futerałach i skrzynkach lub po pro-
stu związane sznurkiem, książki z cielęcej skóry, pergaminu, papieru z przemiału, pi-
sane ręcznie, drukowane, książki na podłogach, w małych skrzynkach, na niskich pół-
kach zbitych z byle jakiego drewna. W jednej wielkiej jaskini książki stały na wyrytych
w skalnej ścianie dwóch półkach, na wysokości pasa i oczu. To kosztowało wiele pracy,
wyjaśniła Ikak. Wyrzezbili je maz, gdy było to jeszcze całkiem małe umjazu z biblioteką
mieszczącą się w jednym pomieszczeniu. Ci maz mieli czas i środki, by oddać się takiej
pracy. Teraz mogli tylko zdobywać plastikowe płachty, by książki nie leżały na gołej zie-
mi czy skale. Mogli je uporządkować do pewnego stopnia i dbać o ich bezpieczeństwo.
Chronić je, strzec, a w wolnym czasie także czytać.
Ale nikt nie zdołałby przeczytać choćby części ze zgromadzonych tu ksiąg, nawet
gdyby poświęcił całe życie na zgłębienie tego zniszczonego labiryntu słów, tej okaleczo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl