[ Pobierz całość w formacie PDF ]

sobie miły, stary hotelik, niedaleko stąd, w niewielkim mieście-ogrodzie; kuchnia była dobra,
toteż postanowiliśmy zamieszkać tam na stałe. W hotelu były ładne, rozległe piwnice, a
wszędzie było mnóstwo jedzenia, począwszy od owsa w stajniach po drugiej stronie
dziedzińca, aż do okruchów chleba i sera na podłodze sali restauracyjnej. Razem z nami
mieszkał tam jeden szczur, dość dziwaczne stworzenie. Nie był on -jakby to powiedzieć - na
poziomie towarzyskim. %7ładne z osiedli szczurzych dbające o porządek nie zniosłoby go u
siebie. Ale ja przypadkiem uratowałem mu niegdyś życie, gdy napadł go pies, i odrowej chwili
nie odstępował mnie na krok. Nazywał się  Zez i miał tylko jedno oko.
Zez umiał wspaniale biegać. Mówiono, że w wyścigach oszukuje. Ale nie chciałem
temu nigdy wierzyć, miał tak silne płuca i taką lekkość biegu, że mógł się obejść bez
oszukiwania. Posiadał wszystkie warunki na to, aby zwyciężać. Jakkolwiek tam zresztą było,
gdy się do mnie zwrócił z zapytaniem, czy może z nami zamieszkać, powiedziałem do mego
starszego brata:  Szapsiu (moi bracia nazywali się Szapsio i Szepsio), zdaje mi się, że w tym
Zezie tkwi jednak coś dobrego. Wiesz przecież, jak to bywa w życiu. Gdy szczur ma złą opinię,
wszyscy chętnie wierzą temu, co o nim zle świadczy, a nikt nie chce widzieć jego dobrych
stron. Biedny Zez jest wyklęty ze społeczeństwa. Przyjmijmy go do nas .  Dobrze - powiedział
Szapsio - chociaż obawiam się, że większość naszych przyjaciół odwróci się od nas. Zez
istotnie wygląda dziwacznie. Ale nie dbam o opinię. Jeśli ty, Sznapsiu (tak mnie nazywali
pieszczotliwie w rodzinie), chcesz, żeby z nami zamieszkał, wezmiemy go do siebie .
Zez wszedł więc do naszej rodziny i zamieszkał w starym hotelu w mieście-ogrodzie, na
moje szczęście, jak to pózniej zobaczycie. Co prawda, pod jednym względem nie zgadzaliśmy
się z nim nigdy. Zez był trochę filozofem i zwykł mawiać:  Polegaj tylko na samym sobie, na
własnym rozumie, taka jest moja zasada . Ja zaś wierzyłem przede wszystkim w ochronę
dobrze położonej norki. Możecie sobie wyobrazić, jakie straszne niebezpieczeństwa czyhają na
nas w takim hotelu: niezliczona liczba psów, co najmniej dwa albo trzy koty, mnóstwo pułapek
i trucizn na szczury i tłumy ludzi, wałęsających się tam i z powrotem przez cały dzień. Norka,
którą sobie sam urządziłem, znajdowała się tuż obok nory mego brata, ale mieliśmy wszyscy
jedno wspólne wejście - była to najładniejsza i najwygodniejsza nora, jaką kiedykolwiek
miałem. Przylegała do tylnej ściany kuchennego komina, którego cegły były zawsze ciepłe. W
noce zimowe spało się tam wybornie.
Często mawiałem:  Widzisz, Zez, ja czuję się najpewniej dopiero wtedy, gdy wracam
do mojej dziury. Wszystko mi jedno, co się dzieje, póki siedzę spokojnie u siebie w domu .
Zez, mrużąc złośliwie swoje jedyne oko, odpowiadał:  Zdaje ci się tak dlatego, że norę swoją
znasz dobrze i jesteÅ› do niej przywiÄ…zany .
W hotelu mieszkały dwa koty; zwinięte w kłębek, najczęściej drzemały przy kominku w
bawialni. Karmiono je dwa razy dzienne, a my, szczury hotelowe, znałyśmy ich zwyczaje i
zdawałyśmy sobie sprawę z każdej godziny ich rozkładu dnia. Nie lękałyśmy się ich, gdyż były
leniwe i przekarmione. Ale mniej więcej raz na miesiąc postanawiały i one zapolować na
myszy i szczury, a znały nasze nory równie dobrze, jak my ich zwyczaje.
Pewnego razu, jak gdyby opętane, rozpoczęły polowanie na szczury, które trwało przez
trzy dni. Nasze straże dały nam znać, że nieprzyjaciel się ruszył - czuwały one dzień i noc na
zmianę, co było konieczne przy takim natłoku psów, kotów i ludzi w hotelu.
Odtąd nie odważałyśmy się oddalać zbytnio od naszych nor. Mimo to zdarzyło się, gdy
wracałem przed wieczorem do domu, że natknąłem się na koty. Jeden z nich stanął na warcie
przed moją norą, drugi zaczął mnie gonić. Nie straciłem jednak głowy. Już setki razy bywałem
ścigany, wprawdzie nigdy przez dwa koty jednocześnie. Nie było żadnej nadziei, abym mógł
się dostać do mojej nory, cofnąłem się więc i wyskoczyłem przez otwarte okno na ulicę.
Szczur Hotelowy zamilkł na chwilę, aby odkaszlnąć, przy czym nie zapomniał dla
przyzwoitości zakryć sobie łapą pyszczka. Tymczasem napięcie słuchającej publiczności, która
znała wzruszenia z podobnych gonitw z własnego doświadczenia, wzmogło się niesłychanie.
- Wyskoczyłem więc - ciągnął dalej szczur i jego oblicze skrzywiło się na to bolesne
wspomnienie - i wpadłem tuż pod koła dziecinnego wózka. Tylne koło przejechało przez moje
ciało, poczułem, że jestem ciężko ranny. Niańka wrzasnęła:  Pfe, szczur! , i uciekła wraz z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl