[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nÄ…Å‚em siÄ™ za drzewo.
 Nie rozumiem  powiedziałem i zbiłem w dół jego ostrze, które dosię-
gło mnie niemal, prześlizgnąwszy się obok pnia.  Nikogo ostatnio nie zabiłem.
A już na pewno nie w Avalonie.
Jeszcze jedno tukk! i drzewo runęło na mnie. Odskoczyłem. cofałem się i bro-
niłem.
 Morderca!  powtórzył.
 Nie wiem, o czym mówisz Benedykcie.
 KÅ‚amca!
Zatrzymałem się i wytrzymałem jego atak. Niech to diabli! To idiotyczne gi-
nąć przez pomyłkę! Ripostowałem najszybciej, juk mogłem, szukając jakiejkol-
wiek luki w jego obronie. Nie było żadnej.
 Wytłumacz przynajmniej!  krzyknąłem.
On chyba skończył już z rozmowami. Przycisnął mocniej, a ja znów się cof-
nąłem. To było jak próba walki z lodowcem. Zaczynałem nabierać przekonania,
że zwariował, ale tu niczego nie zmieniało. U kogokolwiek innego szaleństwo
spowodowałoby przynajmniej częściową utratę kontroli. Benedykt jednak wyko-
nywał swoje odruchy przez stulecia i całkiem poważnie sądziłem, że usunięcie
kory mózgowej nie wpłynęłoby na perfekcję jego ruchów.
118
Ciągle spychał mnie w tył. Kryłem się za drzewami, a on je ścinał i szedł
dalej. Popełniłem błąd i zaatakowałem, po czym ledwie mi się udało powstrzymać
jego ripostę, o włos od mojej piersi. Z trudem stłumiłem pierwszą falę grozy, gdy
zauważyłem, że zmusza mnie do cofania się w stronę krańca zagajnika. Wkrótce
będzie mnie miał na otwartym polu, bez drzew, które by go hamowały.
Cała moja uwaga było skupiono na nim tak dokładnie, że nie miałem pojęcia,
co ma się zdarzyć, dopóki to nie nastąpiło.
Ganelon wyskoczył skądś z głośnym okrzykiem i chwycił Benedykta od tyłu,
przyciskając mu lewą rękę do tułowia.
Choćbym nawet chciał, nie miałem szans, by go wtedy zabić. Był zbyt szybki,
a Ganelon nie miał pojęcia o jego sile.
Benedykt skręcił ciało w prawo, ustawiając napastnika między sobą a mną,
a równocześnie machnął kikutem ręki jak maczugą. Trafił Ganelona w skroń. Po-
tem uwolnił lewe ramię, chwycił go za pas i cisnął we mnie. Odskoczyłem, a on
podniósł miecz leżący tam, gdzie go upuścił, i znów ruszył do ataku. Ledwie mia-
łem czas zauważyć, że Ganelon upadł bezwładnie jakieś dziesięć kroków za mną.
Odparowałem atak i zacząłem się cofać. Pozostała mi już tylko jedna sztuczka
i smutna była myśl, że gdy i ona zawiedzie, Amber zostanie pozbawiony swego
prawowitego władcy.
Trochę trudniej jest walczyć z dobrym leworęcznym przeciwnikiem niż z rów-
nie dobrym praworęcznym. To także działało przeciwko mnie. Musiałem jednak
trochę poeksperymentować. Było coś, czego musiałem się dowiedzieć niezależnie
od ryzyka.
Zrobiłem długi krok do tyłu i na moment znalazłem się poza jego zasięgiem.
Potem wychyliłem się do przodu i zaatakowałem. Wszystko było dokładnie wyli-
czone i bardzo szybkie.
Nieoczekiwanym rezultatem mojej akcji, a także  jestem pewien  szczę-
ścia, było to, że przedostałem się przed osłonę, choć nie sięgnąłem celu. Gray-
swandir znalazł się wysoko ponad blokiem i zaciął Benedykta w ucho. Zwolni-
ło to jego ruchy, ale bez konsekwencji. Jeżeli w ogóle był jakiś efekt, to tylko
wzmocnienie obrony. Dalej atakowałem, ale tam zwyczajnie nie było żadnej luki.
Skaleczenie było niewielkie, lecz krew ciekła po uchu i kapała w dół, po kilka
kropel naraz. Mogłoby to nawet rozpraszać, gdybym pozwolił sobie na coś więcej
niż odnotowanie faktu.
A potem zrobiłem to, czego się bałem, ale nie miałem wyboru. Pozostawiłem
maleńką lukę, tylko na moment. Wiedziałem, że zaatakuje przez nią, mierząc mi
w serce.
Zrobił to. Sparowałem w ostatniej chwili. Nie lubię wspominać, jak niewiele
wtedy brakowało.
Znów zacząłem ustępować oddając teren i wycofując się z zagajnika. Parowa-
łem i odstępowałem; przeszedłem obok miejsca, gdzie leżał Ganelon, i cofnąłem
119
się jeszcze z pięć metrów. Walczyłem defensywnie i ostrożnie.
A potem dałem Benedyktowi kolejną szansę.
Poszedłem do przodu tak samo jak poprzednio i znów udało mi się go zatrzy-
mać. Potem jeszcze bardziej wzmocnił swoje ataki, spychając mnie na sam brzeg
czarnej drogi.
Zatrzymałem się tam i ustępowałem, wolno przesuwając się do wybranego
punktu. Musiałem powstrzymać go jeszcze przez kilka chwil. Wtedy będę mógł
to dobrze rozegrać.
To były trudne chwile, gdy broniłem się wściekle i przygotowywałem.
Potem otworzyłem mu taką samą lukę.
Wiedziałem, że zaatakuje tak samo jak poprzednim razem. Odstawiłem prawą
nogę w bok i do tyłu, za lewą. Wyprostowałem się tak, jak on. Minimalnie tyl-
ko odbiłem w bok jego klingę i odskoczyłem na czarną drogę, wyciągając przed
siebie prawe ramię, by uniemożliwić zwarcie.
Zrobił to, na co liczyłem. Zbił moją klingę i kiedy opuściłem ją do kwarty,
zaatakował. . .
. . . co spowodowało, że stanął na pasie czarnej trawy, nad którym ja przesko-
czyłem.
Z początku nie śmiałem nawet spojrzeć w dół. Po prostu nie cofałem się dając
roślinom szansę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl