[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ojca w ucho syna po spo³u ze s³owami pacierza snuj¹c siê w czasie, g³osi³o, i¿ sk¹dsiS, od
jakowegoS jeziora Gop³a z królem pradawnym, przepotê¿nym, wielkim i szczodrym szli w te
strony na Rwiecie, Gniew, Tczew, Gdañsk a¿ do fal morza. Rwiêta i czczona klechda domo-
wa Swiadczy³a nadto, i¿ od owego pradawnego króla za wielkie na wojnie wys³ugi praszczur
rodu otrzyma³ nad PiaSnickim Jeziorem sp³acheæ lasu niema³y - od wielkiej wody w górê a¿
do zaciosanego buka na polanie, od buka a¿ po pa¿ycê i znowu w dó³ do urodzajnego nad
wod¹ osieka.
Bór ów le¿a³ na wschodnim brzegu jeziora, nachyla³ siê wraz z ziemi¹ ku wielkiej wodzie,
schodz¹c a¿ na samo wybrze¿e. Pradziadowie, dziady i ojce karczowa³y go w³asnymi rêko-
ma. Wyciê³y buki i dêby, sosny i modrzewie, a¿ do samych olch rozrastaj¹cych siê zastêpem
szerokim ponad jeziorem. W³asnymi rêkoma wydziera³y korzenie pniów, d³ugie na dziesi¹tki
stóp cz³owieczych, wyszarpywa³y serdeczne korzenie g³êbokie na dwa ch³opa, ci¹gnê³y na
wierzch odnogi i baty ja³owca, k³¹cze jerku, g³ogów i tarniny. Pali³y je na wielkich stosach
i popió³ rozsypywa³y na ziemiê. Wynios³y na ramionach i w d³ugie posk³ada³y kamionki na
miedzy swej dziedziny wielkie, okr¹g³e, wySlizgane g³azy, które sam tylko diabe³ móg³ pozo-
stawiæ w tym lesie. A¿ wreszcie spod siekiery i gracy wyjrza³a rola czysta a urodzajna nad-
spodziewanie.
NiegdyS w przesz³oSci ojcowie wznieSli poSrodku dziedziny z potê¿nych modrzewiowych
Sniatów i p³azów dom okaza³y, dworzyszcze na ca³y ród potomny. Wystawa dworu patrza³a
w stronê wielkiego jeziora. Nad czarnym i osadzistym dachem gontowym sta³y pozostawione
z prawieku cztery lipy tak olbrzymie, i¿ ich korony by³y jako puszcza sama w sobie. Sta³a
przy wêg³ach domu grusza polna, dzika, leSna, która siê przecie z ludxmi zesz³a, zros³a, sto-
warzyszy³a, a nawet lepszy w czasie owoc wydawaæ poczê³a, gdy jej korzenie gnojem swoim
i gnojem zwierz¹t ob³askawionych syciæ jêli.
W pobli¿u osady, a w poprzek pól na Swiat wydanych sz³a droga z koñca Swiata, z Gdañcza
samego, z Krokowa, dziedzictwa Gneomara Wikerade, darowizny ksiêcia Mestwina - z Darzlu-
bia, dziedzictwa rycerza Rados³awa ze Strugi, z Ch³apowa i z Pucka. A sz³a ta droga ku wyj-
Sciu PiaSnicy z jeziora, dalej na Wierzchuceno i w nieskoñczony Swiat, kêdyS na Bia³ogród u £e-
79
by, na S³upsk i na sam Szczecin, Droga by³a borowa, puszczañska, korzeniami przeroSniêta
i wlok¹ca siê bagien smugami - w bród przechodzi³a potoki, strumienie i ciê¿kie odnogi kar-
wiñskich a ch³apowskich mokrade³, lecz na owe czasy jedyna i g³Ã³wna w tej stronie.
W wiosenny dzieñ siedzia³ pod lipami na ³awie prastary Wyszka Zamk Trzebiatowski i za-
mglonymi oczyma patrza³ w jezioro. Widzia³ je z tego miejsca ca³kowite, na milê z gór¹ d³u-
gie, na æwieræ mili szerokie. Nogi mu ju¿ ciê¿ka staroSæ pêta³a, wzrok przyæmi³a, krzy¿ w pa-
³¹k zgiê³a. Zerwa³ by³ Sciêgna nóg przed laty, gdy jako m¹¿ dojrza³y przebiega³ z ksiêciem
Swiantopo³kiem knieje z tej i tamtej strony wiSlanej, Slizgaj¹c siê po lodach albo wp³aw wody
gruntuj¹c - gdy mkn¹³ jakoby na skrzyd³ach za Noteæ lub Ossê, niczym za tê ot - PiaSnicê.
Wyszka SciSle nie wiedzia³ - kromki przecie swych poczynañ nie pisa³ - ile mu by³o. Miarko-
wa³ przecie po wieku dzieci, zwierz¹t i rozroScie drzew, i¿ pod sto lat doci¹gn¹³. Nie móg³
ju¿ teraz nie tylko z oszczepem i rogaczem na tura w puszczy g³êbokiej, nie tylko z kusz¹ na
³osia w karwiñskim moczarze, lecz nawet ³uku ja³owcowego nie móg³ celnie za¿yæ na s³onkê
ponad jeziorem w podwioSnie ci¹gn¹c¹. Gdy s³ysza³, jak pochrapuje o zmierzchu, w górze -
chrap - chrap - serce w nim dygota³o i ¿al w piersiach doskwiera³.
Teraz, skoro przeminê³a groxna, têga zima ostatnia i zapachnia³ znowu czarodziejski maj, jer-
czyk ¿Ã³³tym kwiatem sp³on¹³ po wzgórzach, a b³êdny tuman rozpostar³ siê znowu nad wod¹,
niebieski w sobie, jakoby oczy niewieScie, gdzieS kêdyS widziane w s³odk¹ m³odoSci godzinê
- Wyszka nie móg³ ju¿ w izbach dosiedzieæ. Tutaj o kiju pod lipy wybiera³ siê z rana i a¿
o póxnym a zimnym jeszcze zachodzie wraca³ pod strzechê. Patrza³ w swoje jezioro.
Rozlewa³o siê w brzegach niedosiêg³ych oczyma. Ginê³o w puszczy swej, w rodzonym lesie.
Drugich, tamtobrze¿nych, w g³¹b zatok¹ uchodz¹cych oddaleñ xrenica nie mog³a ju¿ uj¹æ.
Zlewa³y siê w jedno zmamienie oka z lasami, co zstêpowa³y z wy¿sza - ³¹czy³y siê w ca³oSæ
senn¹, ni to noce, ni to dnie, sen i czuwanie wtulone w przesz³oSæ ¿ywota dalek¹ i zapomnia-
³a. Chmury nad wod¹ jeziora przep³ywa³y ciemne a bia³e i mknê³y podniebne ptaki ze stron
dalekich. Lecia³y têdy z koñca Swiata, z po³udnia na pó³noc, w drugi koniec Swiata. A zda³o
siê nie raz i nie dwa, ¿e ptak staje w locie i na skrzyd³ach nieruchomych siê wa¿y - ¿e ob³ok
staje w wêdrówce swej bez pocz¹tku i koñca, a jeden i drugi napatrzeæ siê nie mo¿e tego cudu
ziemskiego. Albowiem na okrêgu ziemi takiego cudu nie widzia³. Niekiedy po wierzchu uci-
ch³ej wody mknê³o w oczach coSci, jakoby ³abêdzich piór puch najdelikatniejszy albo sama
jeno barwa sinego ob³oku, upad³e z niebios na wody zastyg³e w bezruchu. A ta che³b lotna
i ¿wawa, tamtego dosiêgaj¹c wybrze¿a, rozpryskiwa³a siê w Swietlist¹ strza³ê, d³ug¹ jak po-
³aæ lasowa.
Nie przerywa³y ciszy nieskalanej te ruchy wody. Nowy podmuch wiatru, ³agodny i dobrotli-
wy, nadlata³ od wschodu s³oñca, od strony morza, nowym sposobem poruszy³ wody uSpione
i now¹ nadawa³ im postaæ.
Czasami z tamtej strony, z werzchuceñskiej puszczy, z lasów nadolskich, g³êbokich i nie-
przebytych wybiega³ jakowyS donoSny krzyk, Swiadectwo walki, zgrozy, rozpaczy, kona-
nia, Smierci - a jego echo wpada³o w obszar jeziora ni to w objêcia koj¹ce, uciszaj¹ce jako
matki ³ono. I krzyk boleSci czy Smierci tak zacicha³ w ogromiech jeziora, jak wszystko za-
cicha w wiecznoSci.
Ile¿ to bólów, ile¿ strachów ponocnych, ile walk, ile klêsk, ile nieszczêSæ sam Wyszka nad t¹
oto wod¹ pokona³!
Wszystko przesz³o. Ucich³o w wiecznoSci.
80
Znik³o. Usta³o.
Tu straci³ ¿onê, matkê siedmiu córek.
Z dzieci tych jedne wydar³y dziwne choroby, wrogowie najbardziej straszni, mSciwi i nieprze-
b³agani tej ziemi - inne pobrali w odleg³e strony mê¿owie. Z ma³ych dziewcz¹tek, cudnych
jak kwiaty na ³¹ce piaSnickiej, powyrasta³y rozty³o i wrzaskliwe kobiety, matki i babki. Nie
by³o przy nim ani jednej. Tylko wnuczka imieniem Tekla, po najm³odszej córce zmar³ej przed
laty, chowa³a siê we dworzyszczu. Tak rok Niemcy w Gdañsku zar¹bali mu brata, który w tym
dworze, wspólnym po ojcach dziedzictwie, ora³ i sia³, ¿¹³ i m³Ã³ci³, rozkazywa³ czeladzi, pra-
cowa³ i gospodarzy³, gdy Wyszkê staroSæ przygarbi³a do ziemi. Po bracie tym zosta³ jeno syn
jedynak, m³okos lat dwudziestu paru, który z owej rzezi gdañskiej po stracie ojca cudem
uszed³ i lasami do dom wróci³. Z nim razem przybieg³ towarzysz jednolatek, Poloch gdañski,
któremu Krze¿oce równie¿ na placu Dominika ca³¹ wymordowali rodzinê, ojca i matkê, bra-
ci i siostry. Ten Pioch, a po prawdzie Pioter, nazwiskiem Pruszak, przysta³, a nawet przyrós³ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl