[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie. Miała przeczucie, że dziecko nie zamierza od-
wlekać swojego przyjścia na świat. Jeżeli tu się urodzi
i wystąpią jakieś komplikacje, może nie przeżyć.
- Szliśmy dopiero pół godziny - odpowiedział
Don, bo Genevieve chwycił kolejny skurcz.
- O Boże! To już! - wrzasnęła Genevieve.
James spojrzał na Helen.
- Zobacz, co się tam dzieje - syknął, rzucając ręcz-
nik na podkurczone kolana Genevieve. - Proszę państ-
wa, dajcie nam trochę prywatności. - Gapie posłusznie
wrócili nad jeziorko, ale nie spuszczali z nich wzroku.
Helen pomogła Genevieve zdjąć szorty i majtki, po
czym zajrzała pod ręcznik. Główka dziecka była już
widoczna.
- Widać główkę - poinformowała Jamesa.
- Ile porodów odebrałaś?
- Setki. - Wzruszyła ramionami.
W porządku. Wiadomo już, że Genevieve nie do-
trze do szpitala, ale towarzyszy mu siła fachowa.
- Zdaje się, że maluch ma geny po tatusiu - zwrócił
się do dyszącej Genevieve - bo chce się urodzić na
łonie przyrody. Zaraz wyjdzie główka. Masz do nas
zaufanie?
Genevieve powiodła po nich wzrokiem.
- Tak.
- Wobec tego - odezwał się James - przy następ-
nym skurczu możesz przeć. Helen go złapie.
- Co takiego?! Już? Nie do wiary. - Don nie po-
siadał się ze zdumienia. - Trzeba ją przewiezć do
szpitala.
Helen uklękła w strategicznym miejscu.
S
R
- Don, nie ma na to czasu. Za chwilÄ™ zostaniesz
ojcem.
Wystarczyły trzy skurcze, by William Redmond
Jacobs zawitał na tym świecie, wrzeszcząc wniebo-
głosy. Od strony jeziorka, nad którym zapadła martwa
cisza, dobiegło ich ciche zbiorowe westchnienie, a po
nim entuzjastyczna owacja.
Upewniwszy się, że dziecku nic nie brakuje, Helen
podała je matce. Znad jeziorka przybiegł ktoś z czys-
tym suchym ręcznikiem, którym Helen natychmiast
otuliła kwilącego noworodka.
James uścisnął jej rękę, kiedy uśmiechając się, obo-
je patrzyli na uszczęśliwionych rodziców.
James i Helen byli przekonani, że to dziecko nigdy
nie poczuje siÄ™ niechciane.
S
R
ROZDZIAA SIÓDMY
Resztę dnia poświęcili malcowi Genevieve, więc
nikt nikogo nie napastował. Helen towarzyszyła mło-
dej mamie, gdy Don wiózł je do Skye, a James wracał
sam. Po drodze musiał pogodzić się z myślą, że tego
dnia nic więcej się nie wydarzy. Helen od razu zwario-
wała na punkcie małego Williama, więc rozumiał jej
potrzebę rodzinnych klimatów.
Przypomniał sobie, że mówiła, że chce mieć dzieci,
ale wiedział, że on do tego się nie nadaje. Może raczej
Tom albo ktoś inny. Jednego był pewien: że nie ma
pojęcia, jak wychowuje się szczęśliwe dzieci, i nie za-
mierza próbować.
Przez następny tydzień wiedli spokojny żywot
współlokatorów. Jego fascynacja Helen nie słabła,
był też przekonany, że i jej zainteresowanie nie tra-
ci na sile. Kilka razy udało mu się ją przyłapać na
ukradkowych spojrzeniach, w których czaiło się prag-
nienie.
Ale zgodnie z obietnicą trzymała je w ryzach. Ani
razu nie wyczuł w niej wahania.  Jestem dorosła"
powiedziała kiedyś i tego dowiodła. Prawdę mówiąc,
było to dla niego dobre ćwiczenie samokontroli. Po
raz pierwszy znalazł się w sytuacji, w której był zmu-
szony tłumić popęd seksualny. Do tej pory chyba żad-
na kobieta mu się nie oparła. Upór Helen dobrze go
S
R
przygotowywał do sytuacji, w której przyjdzie stawić
mu czoło osobie odpornej na jego urok.
W konsekwencji przez kolejne sześć tygodni z upo-
dobaniem zwiedzał okolice. W każdy weekend jechał
w inną stronę. Zabierał ze sobą śpiwór, spał pod gołym
niebem i wracał w niedzielę po południu, żeby zdążyć
na cotygodniowe spotkanie w pubie.
Dzięki temu był zmuszony zmagać się ze sobą
tylko wieczorami oraz tylko przez pięć dni w tygodniu.
Na szczęście w pracy byli tak zaabsorbowani, że nie
mieli czasu na wymianę tęsknych spojrzeń. Najwięk-
szym wyzwaniem były wieczory, ale jednocześnie da-
wały mu najwięcej satysfakcji, bo choć niemożność
dotknięcia jej była torturą, nauczył się cenić jej to-
warzystwo.
Była inteligentna i dowcipna, czytali te same książ-
ki, oglądali te same programy w telewizji. Helen znała
cały region, więc pomagała mu planować jego wypa-
dy. Oboje lubili gotować. Przyjemnie było siedzieć
w kuchni, popijać wino i przygotowywać jakieś danie.
Trzy miesiące w Skye minęły jak z bicza strzelił.
Agencja zajmujÄ…ca siÄ™ poszukiwaniem lekarzy na za-
stępstwo już zaproponowała mu czteromiesięczny
kontrakt w środkowym Queenslandzie, a noga odzys-
kała pełną sprawność. I chociaż ciężko mu będzie
opuścić Skye, wątpił, by potrafił zostać dłużej, nie
próbując uwieść Helen. Na szczęście jeszcze tylko je-
den miesiÄ…c.
- James, masz następnego pacjenta.
Na dzwięk jej głosu w interkomie przeszył go
dreszcz, taki sam jak wtedy, gdy go dotykała po zdjęciu
gipsu. Jęknął. Czeka go miesiąc prawdziwego piekła.
S
R
Kilka sekund pózniej do gabinetu weszła Val z Jo-
shem, chłopaczkiem, którego jakiś czas wcześniej wy-
łowił z sadzawki. W niebieskich oczach Josha igrały
Å‚obuzerskie iskierki.
- Cześć, Josh. Co zmajstrowałeś tym razem?
- Mam długi katar.
Uwadze Jamesa nie uszła wydzielina spływająca
z lewej dziurki w nosie. Roześmiał się.
- Fatalnie.
- Lejący - uściśliła speszona Val, wyjmując chus-
teczkę, by wytrzeć dziecku nos.
- Jak długo się utrzymuje? - zapytał James, otwie-
rając gęsto zapisaną kartę Josha.
Val ściągnęła brwi.
- Mniej więcej od tygodnia. Ale to jest dziwny
katar. Tylko z jednej strony. Nie miał gorączki ani
kaszlu, ani nawet nie czuł się zle. Jak zwykle wszędzie
go pełno.
James obserwował Josha, który obdrapanym aut-
kiem jezdził po krawędzi biurka, donośnie warcząc.
- I lewe oko mu łzawi - ciągnęła Val. - Myślałam,
że to przeziębienie, które samo przejdzie, ale teraz już
nic nie rozumiem. Może to uczulenie.
- Jest na coś uczulony? - Przeglądał wpisy w kar-
cie. Josh tymczasem wyjÄ…Å‚ drugie autko, po czym zde-
rzył oba pojazdy.
- Nie.
- Coś go swędzi? Ma wysypkę?
- Nie.
- Chodz, Josh. Wskakuj na stół, żebym mógł zaj-
rzeć ci do nosa.
Chłopiec zebrał autka i ruszył za Jamesem, odłożył
S
R
autka na leżankę, po czym wdrapał się na stołek,
a z niego na stół. James zauważył ropną wydzielinę
w kąciku lewego oka, posłuchał oddechu chłopca, po
czym przyłożył palec do prawej strony nosa Josha.
- Dmuchnij. Mocno.
Gdy chłopiec nabierał powietrza, James miał wra-
żenie, że coś mu przeszkadza.
- Jeszcze raz. Z całej siły.
James był już całkiem pewien, że w nosie chłopca
znajduje się ciało obce. Wyjął z kieszeni latareczkę, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl