[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ście już po paru minutach ujrzałam wielkie, czarne ciało leżące na boku, tak bar-
dzo nie pasujące do tej pięknej, pełnej kwiecia łąki.
Powietrze pachniało bzem, chociaż nigdy jeszcze nie spotkałam bzu na Ron-
dui. Pepsi klęczał przy boku Pana Trący, śpiewając coś, czego nigdy nie słysza-
łam. Zobaczyłam, że pies nie ma jednej z tylnych łap, chociaż poszarpany kikut
wyglądał tak, jakby go już oczyszczono i przypalono po zatamowaniu krwi
Oko Pana Trący było otwarte, ale nigdy dotąd nie widziałam oka tak pozba-
wionego życia. Cała ta scena wyglądała strasznie i przerażająco, lecz sekundę
pózniej przypomniałam sobie z głębokiej przeszłości coś, co uratowało sytuację.
Runąwszy do przodu, odsunęłam Pepsi na bok i zajęłam jego miejsce. Potem
sięgnęłam do torby chłopca i wyjęłam czwartą Kość, Slee.
113
 Otwórz mu pysk! Muszę to tam włożyć!
W końcu rozsunęliśmy zimne szczęki psa na tyle szeroko, by wcisnąć mu do
pyska czwartą Kość. Kiedy je puściliśmy, zamknęły się z głośnym kłapnięciem.
To był straszny dzwięk: odgłos śmierci.
Negnugi piszczały i biegały wokół jak oszalałe. Odsunęłam ręce i czekałam
 był to jeden z niewielu momentów na Rondui, kiedy dokładnie wiedziałam, co
robić.
Minęło trochę czasu i wreszcie Pan Trący powoli zamrugał. Jakaś jego część
powróciła z bardzo daleka.
Nagle poczułam się lżejsza. Wiedziałam, co się stało. Właśnie opuściła mnie
moja magia. Nie wiedząc o tym, niosłam ją w sobie od powrotu na Ronduę.
Teraz zwaliła się na mnie ogromna fala wspomnień i już wiedziałam wszyst-
ko to, czego tak długo nie pamiętałam. Będąc dzieckiem na Rondui, w pogoni
za piątą Kością zle użyłam Slee. W rezultacie wszystkie istoty towarzyszące mi
w tej długiej i niebezpiecznej wyprawie niepotrzebnie ginęły. W ostatniej chwili
wpadłam w panikę i uratowałam siebie, nie myśląc o innych. Użyłam magii jednej
z Kości bezmyślnie, egoistycznie. . .
Największą bronią strachu jest jego zdolność uczynienia nas ślepymi na
wszystko inne. Kiedy nas ogarnia przerażenie, zapominamy, że są jeszcze inni,
że są sprawy, o które należy walczyć, nie bacząc na siebie. I to był mój wiel-
ki, niemożliwy do naprawienia błąd podczas pierwszego pobytu na Rondui. Ta
panika i egoizm uniemożliwiły mi zdobycie piątej Kości Księżyca.
Pan Trący przemówił, dobywając słowa ze zmęczeniem i ogromnym trudem:
 Tak bardzo się myliłem. Ufałem mu. . . całkowicie! Jego oko pełne smut-
nego zdziwienia patrzyło prosto na mnie.
 Komu? O czym ty mówisz, Panie Trący? Pepsi odpowiedział spoza moich
pleców:
 Martio. Martio to Jack Chili. Oszukiwał nas przez cały czas. Teraz wie
wszystko.
Droga Pani James,
doktor Lavery ciągle mnie wypytuje, dlaczego wybrałem siekierę, żeby skrzyw-
dzić moją matkę i siostrę. Powiedział, że jeśli przez chwilę zastanowiłbym się nad
tą częścią sprawy, to mógłbym lepiej zrozumieć swój czyn. Powiedział też, że gdy-
bym nie mógł poinformować go o tym bezpośrednio, powinienem próbować napi-
sać o tym do Pani, więc tak robię.
Zmierć bardzo mnie interesuje. Dużo o niej myślę i czytałem wiele książek na
ten temat. Nie wiem, czy istnieje niebo lub piekło, ale myślę, że kiedy już wszystko
się skończy, pójdziemy do jakiegoś wyjątkowego miejsca.
114
Czytałem książkę  Szogun , wszystko o Japonii i jej samurajach. Myślę, że ci
ludzie rozwiązali ten problem. Według nich, jeśli żyło się we właściwy sposób  to
jedyną naprawdę istotną sprawą było umrzeć zaszczytną śmiercią. W tej książce
napisano o ludziach, którzy prosili o prawo do śmierci w obronie przywódcy. Jeśli
otrzymali pozwolenie wodza (a nie wszyscy je dostawali, proszę mi wierzyć!), to
uważali się za szczęściarzy i natychmiast się zabijali. Moja matka i siostra były
bardzo dobrymi kobietami i czułem, że jeśli umrą w tym właśnie okresie swoje-
go życia, to z pewnością wolno im będzie pójść tam, gdzie idą po śmierci dobrzy
ludzie. Gdziekolwiek by to było. Oczywiście, moja siostra o wiele za głośno pusz-
czała muzykę, a moja matka nie zawsze była wobec mnie najuprzejmiejszą osobą
na świecie, ale w szerszym wymiarze te rzeczy nie były ważne. Były dobrymi ko-
bietami  obie  i osiągnęły wyjątkowy poziom, więc o ile zmarłyby właśnie
wtedy, kiedy to się rzeczywiście stało, mogłyby od razu tam pójść. Zanim podją-
łem jakiekolwiek działania, miałem nadzieję, że zginą w samolocie, lecąc do domu
mojego wujka na Florydę, ale na nieszczęście tak się nie stało. Przeżyły podróż,
więc ja musiałem zatroszczyć się o to, by bezpiecznie przeszły na drugą stronę 
i dokładnie to zrobiłem.
A dlaczego użyłem tej siekiery? Nie wiem. Może dlatego, że mój ojciec zacho-
wał ją z czasów, gdy mieliśmy dom na wsi. Czy zna Pani miasteczko Dobbs Ferry
w stanie Nowy Jork? To było tam. Spędziłem tam najlepsze lata mojego życia.
Byliśmy z siostrą bardzo młodzi i bardzo się lubiliśmy.
Nie wiem dlaczego. . . Och, to takie głupie, prawda? Zacząłem od próby wy-
jaśnienia sprawy tej siekiery i gdzie mnie to zaprowadziło? Głupie. Naprawdę
głupie! Dr Lavery ciągle mnie pyta, czy żałuję tego, co zrobiłem. Pewnie, że ża-
łuję, ale z drugiej strony zupełnie poważnie twierdzę, że umarły we właściwym
momencie  tak, jak ci szczęśliwi samuraje w  Szogunie . Dlatego oddałem im
coś w rodzaju wyjątkowej przysługi. Według mnie to niweczy wiele złego.
Czy ten list Panią znudził?
Pani szczerze oddany
Alvin Williams.
 Doktor Lavery?
 Tak, pani James?
 Doktorze Lavery, czy widział pan ostatni list Alvina Williamsa do mnie?
 Tak, przepraszam, że nie skontaktowałem się z panią przed jego nadej-
ściem. Zanotowałem sobie w kalendarzyku, że mam zadzwonić. Postąpiłem nie-
właściwie, nie dzwoniąc.
 Ale dlaczego pan go nie zatrzymał, doktorze? Czemu pan go przepuścił?
 Ponieważ Alvin bardzo wielkie znaczenie przywiązuje do tej koresponden-
cji, pani James. Czyta mi wszystkie pani listy i zawsze bardzo się martwi, jeśli nie
115
odpowiada mu pani na pytania.
 Cóż, bardzo mi przykro, doktorze, ale nie chcę już tego więcej robić. Ten
ostatni list koszmarnie mnie przestraszył i nie chcę, żeby to się znowu stało. Trzę-
słam się przez cały ranek. Czy mógłby mu pan powiedzieć, żeby przestał do mnie
pisać? Bo nawet jeśli będzie to dalej robił, to ja mu nie odpiszę. Nie chcę już
nigdy zobaczyć takiego listu.
 W pełni to rozumiem, pani James. Powiem Alvinowi dziś po południu.
Zapadła cisza i wreszcie zadałam nieuniknione pytanie:
 Co się z nim stanie, jeśli przestanę odpisywać, doktorze?
 To go oczywiście zdenerwuje, pani James. Jest pani jednym z niewielu
ogniw, które łączą go teraz ze światem zewnętrznym. Jeśli ono niespodziewanie
pęknie, będzie przestraszony i zły. To zrozumiałe. Nie będzie wiedział, co uczynił
złego, a mimo to zostanie za to ukarany przez kogoś, na kim tak bardzo mu zależy.
 O, kurczÄ™! Przez pana czujÄ™ siÄ™ winna.
 Wina to rzecz względna, pani James. Rozumiem pani zdenerwowanie, ale
nie ma powodów, by czuła się pani winna. Mamy możliwość korzystania z róż-
nych terapii, które stosuje się w takich przypadkach jak Alvin. Pisywanie do pani
było po prostu jedną z nich.
 Co ma pan na myśli?
 Próbujemy na nowo połączyć go z rzeczywistym światem, pani James. Da- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • burdelmama.opx.pl